Polskie dzieci na emigracji nie gęsi, swój język mają...

"Dlaczego Twoje dzieci nie mówią po polsku? Pewno Wy też nie mówicie w domu?" (wszyscy)

"Ale to jest dziwne. Ty mówisz po polsku, a dzieci odpowiadają po angielsku. Jakiś kosmos!" (znajomi)

"Gdybym była na Twoim miejscu, to bym wysłała ich do polskiej szkoły!" (znajomi dobra rada)

"Twoje dzieci nie mówią po polsku, bo ich za mało ciśniesz" (ambitni znajomi)

"Moja znajoma, ma koleżankę w Anglii i jej dzieci mówią płynnie po polsku. To znaczy, że się da!" (znajomi, co nigdy nie mieszkali za granicą)

"Ja potrafiłam Was nauczyć języka ojczystego, dlaczego nie nauczycie własnych dzieci" (Matka do córki - drugie pokolenie za granicą).


To są przykłady komentarzy, które usłyszałam od różnych ludzi w różnych kontekstach.

Od czasu do czasu, jak bumerang aborygeński, powraca temat uczenia dzieci na emigracji języka polskiego.
Temat ważny i...skomplikowany. Skupię się na dzieciach w krajach anglojęzycznych. Język, to nie tylko słowa, to też świadomość i tożsamość, sposób na wyrażenie siebie...

Ekspertem od języka jestem takim samym jak ekspertem od wychowania dzieci. Żadnym. Mam własne latorośle i jakoś nie wpadł mi jeszcze w ręce podręcznik, który pomógłby mi je skategoryzować lub przynajmniej okiełznać. Ciągle się ich uczę. Dlatego uważam, że w kwestii przekazywania kultury i języka, powinno się przyjąć następujący punkt wyjścia:

1. Każde dziecko jest inne.
2. Nie ignoruj swoich doświadczeń i przekonań oraz tego, jaki to ma wpływ na dziecko.
3. Zignoruj babcie, ciotki, fejsbuki i innych co wszystko wiedzą lepiej. Najprawdopodobniej jedynie Twoje dziecko wie lepiej...

TWOJA MOTYWACJA

Dlaczego chcesz nauczyć swoje dziecko języka polskiego? Warto odpowiedzieć sobie na to pytanie. Bo odpowiedź bywa mało oczywista.
Są polscy emigranci, którzy mówią, że polski to nieprzydatny język, za trudny i w ogóle po co męczyć własne dzieci uczeniem go. Są tacy, co nie tyle nie przekazują języka ojczystego, co się go...wstydzą i do dzieci tylko po angielsku...nawet łamanym. Czasami stwierdzamy, że nam się nie chce albo mamy za mało czasu.
Wiecie, język to nie tylko słowa, to też myśli i sposób wyrażania emocji. Zgłaszali się do mnie ludzie szukający terapii po polsku, nie dlatego, że nie mówili biegle po angielsku. Oni najlepiej wyrażają skomplikowane, wewnętrzne zmagania i emocje w języku ojczystym. To on najlepiej opisuje ich przeżycia i przywołuje obrazy...

Dlatego odpowiedzcie sobie na pytanie po co chcecie uczyć swoje dzieci własnego języka? One chcąc nie chcąc będą identyfikować się z j. angielskim i kulturą kraju zamieszkania.

Czy chcesz, aby Twój potomek rozumiał co dokładnie czujesz i wiedział podskórnie jakie to jest ważne i szczere i naturalne? Dużo autentyczniej brzmi jak mrukniesz k...wa pod nosem niż krzykniesz angielskie słowo na f? Dlatego przecież łatwiej nam się przeklina i mówi na tematy wstydliwe po angielsku, bo jakby z dystansem...
Może chcesz, aby na wszelki wypadek, gdybyście wrócili do Polski, dziecko sobie poradziło w szkole...hmmm...powodzenia!
A może chciałbyś, żeby potomek mógł komunikować się z rodziną w Polsce? Może język kiedyś się mu przyda? Może...
Na pewno wielojęzyczność wpływa dobrze na kreatywność i łatwość uczenia się kolejnych języków. Dwujęzyczne dzieci są bardziej otwarte i elastyczne.

Dlaczego ja zdecydowałam się uczyć moje dzieci mówić po polsku?
Bo mam męża Polaka i naturalnie mówimy po polsku w domu. Bo to jest język mojego wnętrza i moich doświadczeń. Bo chce móc się wyrazić i być zrozumiana. Bo to jest mój język miłości i troski. Bo chcę rozwijać w dzieciach wyobraźnię i tylko po polsku umiem! Dzięki pracy uczę się przykładowo angielskich "lullabies", ale całe moje poczucie humoru, zabawy językowe, szczegółowe opisy...są po polsku. Po angielsku bym udawała, czułabym się jak aktor w nieswojej skórze...a dzieci to czują...
Nie czuję aż takiej potrzeby wychwalania polskiej kultury, bo szczerze, wiele mi się nie podoba. Jednak warto jakoś dziecku wytłumaczyć, dlaczego chcę z nim rozmawiać po polsku. 
Może czytać oryginalne teksty niedostępne po angielsku. Może mieć sekrety z bratem i koledzy nie zrozumieją. Może pojechać do Polski i sobie poradzić...może też lepiej zrozumieć swoją mamę, bo ona nigdy nie będzie 100%-wym Aussie.
Może w końcu przygotować na "show and tell" prezentację o Mikołaju Koperniku i wypowiedzieć jego imię w oryginale...bo z Marią Skłodowską to i tak wszyscy myślą, że Francuzka...

Wierzę, że Ci co gimnastykują swój umysł, żyją dłużej i dłużej myślą jasno. Chcę, aby moje dzieci były twórcze i pewne swoich atutów. Wielojęzyczność w tym pomaga. Wielokulturowość poszerza horyzonty.

Nie łudzę się, że moje dzieci będą mówić biegle po polsku bez akcentu. Wiem za to, że będą rozumieć, czytać i pisać w tym języku na tyle, żeby sobie poradzić.
To już moje zadanie...

STEREOTYPY
Na temat nauki języka polskiego istnieje kilka stereotypów i warto się z nimi uporać, zanim zaczniemy "zmuszać" nasze dzieci do nauki polskiego.

Po pierwsze, to, że w domu mówimy po polsku lub jeden z rodziców mówi do dziecka po polsku, nie oznacza automatycznie, że maluch zacznie płynnie władać tym językiem. Jest to jednak warunek konieczny, żeby dziecko osłuchało się języka i nabyło potencjalnej umiejętności rozróżniania specyficznych, polskich fonemów, intonacji i rytmu ojczystego języka. O czym mówię? 
Otóż niemowlę w pierwszych roku życia jest szczególnie wrażliwe na dźwięki i wystawianie go na wpływy różnych języków znacznie przyspiesza ich naukę w okresie późniejszym.

Mózg dziecka najlepiej przyswaja samogłoski w 6 miesiącu życia, a spółgłoski w 9 miesiącu.  Okres wzmożonej wrażliwość wydłuża się, gdy dziecko słyszy także dźwięki w innym języku. Takie dziecko jest wstanie nauczyć się płynnie mówić w drugim języku do 7 roku życia.

Dlaczego nie rozróżniamy pewnych dźwięków w innych językach? Dlaczego dziwaczne dźwięki w mandaryńskim, subtelne intonacje w japońskim są dla nas jak niesłyszalna magia? Odpowiedź jest prosta. Z wiekiem zatraciliśmy tę naturalną wrażliwość na dźwięki a nasz mózg przetwarza usłyszane dźwięki w wyuczony sposób. To takie uproszczenie, bo doskonale wiemy, że są osoby uzdolnione językowo, które przeczą stereotypom. Są też ludzie z uszkodzeniami specyficznych części mózgu, którzy nie są w stanie nauczyć się języka obcego.

Aby mówić w ojczystym języku dziecko musi rozróżniać około 40 z 800 fonemów (fonemy to podstawowe jednostki dźwiękowe z których składają się słowa).

Dzieci najszybciej uczą się słów, gdy my – ich pierwsi nauczyciele, nazywamy przedmioty kierując na nie wzrok. Dzieci unikające kontaktu wzrokowego z rodzicem wolniej uczą się mówić, to samo dotyczy dzieci z autyzmem.
Maluchy lubią wyższy ton, wolniejsze tempo mówienia i przesadną intonację. Język "przesadny" wyolbrzymia różnice pomiędzy dźwiękami, stąd dzieci łatwiej mogą odróżnić jeden dźwięk od drugiego. 

NATURALNE PREDYSPOZYCJE DZIECKA

Jak najprościej sprawdzić, czy nasze dziecko ma potencjał językowy? Poproś je o powtórzenie bezsensownych sylab i słów. Im lepiej mu to wychodzi i im dłuższe zlepki potrafi powtórzyć, tym lepiej to wróży nauce języka. Dlaczego?
Nie wchodząc nadmiernie w szczegóły...jest coś takiego jak pętla fonologiczna - krótkotrwała pamięć dźwięków. Pętla fonologiczna jest w stanie utrzymać dowolną liczbę słów (również chodzi o czytanie po cichu!), o ile ich artykulacja nie jest dłuższa niż 2 sekundy. 
Piszę o tym, bo to jest doskonały przykład wyjaśniający potencjalne przyczyny opóźnienia mowy lub trudności przy nauce języka obcego. Mój syn do 6 roku życia miał problemy z powtórzeniem słów wielosylabowych, powtarzaniem bezsensownych zlepków (pewno język polski czasem tak dla niego brzmi!) i wykonywaniem złożonych instrukcji.
W takich sytuacjach pozostaje ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć...

Ja kiepsko się uczę ze słuchu, wolę zobaczyć i wtedy lepiej zapamiętuję. Zatem wracając do stereotypów...
Po drugie, dzieci mają specyficzne predyspozycje i to co działa w jednej rodzinie, nie koniecznie działa w drugiej. Dlatego alergicznie reaguję na teksty typu: "a moja znajoma..."
Dziecko w nabywaniu umiejętności korzysta z wielu zmysłów. Czasami popełniamy błąd i poprzestajemy na jednym, bardzo zawodnym - słuchu.
A mamy przecież cały wachlarz możliwości! Mamy dotyk, wzrok, zmysł ruchu i równowagi, nawet zapach! 
Jeśli kiedykolwiek interesowaliście się podejściem do nauczania w Montessori, wówczas bylibyście pod wrażeniem, jak świetnie to podejście wykorzystuje naukę przez łączenie zmysłów. Im więcej zmysłów zaangażujesz do nauki np. liczenia, tym szybciej i trwalej ta wiedza się konsoliduje.

Jeśli Twoje dziecko preferuje pewne zmysły, jest przykładowo słuchowcem lub wzrokowcem, to warto wziąć to pod uwagę przy nauce języka i wykorzystać mocne strony malucha.

ŚRODOWISKO

Kolejnym stereotypem jest przekonanie, że używanie danego języka w domu wystarczy do jego nauki i biegłego posługiwania się nim. Nic bardziej mylnego. Bierna znajomość języka to nie to samo co używanie go. Bez wystawienia na bardziej zróżnicowane środowisko, bogate językowo, czytanie książek w tym języku itd. język dziecka ograniczony do domowych konwersacji, chcąc nie chcąc pozbawionych aspektu języka naturalnego i żywego. Ja mówię po polsku, dziecko odpowiada po angielsku - typowe! Dzieci są sprytne i wiedzą, kiedy je rozumiemy. Po co się męczyć?
Dzieci również szybciej uczą się od rówieśników i naturalnie ciągną do konwersacji mających dla nich znaczenie społeczne.
Brak szerszego grona osób mówiących po polsku skutecznie utrudnia jego naukę i obniża jego atrakcyjność i praktyczny wymiar.
Dlaczego polskim emigrantom z lat 80-tych było łatwiej nauczyć swoje dzieci polskiego? Bo byli często zamknięci w gronie rodaków, sami kiepsko mówili po angielsku i oczekiwali, że dzieci będą mówić po polsku - bez wymówek! Nakaz to nakaz.
Obecni emigranci chętniej się mieszają, są otwarci i znają angielski. Jaką motywację może mieć dziecko, jeśli rodzic nie "zmusi"? Koledzy mówią po angielsku, a rodzice rozumieją, więc po co?!
Zarówno pierwsze pokolenie emigrantów nie rozumie do końca tej równicy i oskarża swoje dzieci, że nie uczą wnuków, tak również reagują Polacy co nosa nie wychylili spoza ojczyzny...Wina rodziców, że "nie zadbali"...

Przeświadczenie, że trzymając dzieci w domu i intensywne ucząc języka polskiego zanim pójdą do szkoły wystarczy, aby później mówiły biegle.
Niestety wielu Polaków izoluje dzieci od środowiska anglojęzycznego, często tuszując w ten sposób własne ograniczenia językowe i strach.
Takie dzieci i tak nauczą się angielskiego w szkole (oczywiście lepiej gdyby umiały wcześniej!), a z czasem, mimo starań rodziców, zaczną zapominać i preferować angielski. 

Może warto wpierw zaakceptować sytuację i możliwe scenariusze, a potem zaplanować strategię?
Czasami bardziej nam przeszkadza krytyka ze strony rodziny, niż fakt, że dzieci nie mówią dobrze po polsku...Zastanów się co tak naprawdę czujesz?

JAK I KIEDY UCZYĆ POLSKIEGO?

Hmmm...chyba nie sądzisz, że odpowiem na to pytanie?! haha
No dobra...powiem jak jest i jak ja to robię. Inni robią inaczej, a inni jeszcze inaczej. Traktuj doświadczenia innych jako inspirację...

W rodzinach wielojęzycznych, np. matka Polka, ojciec Niemiec, rodzina mieszkająca w Australii, sytuacja jest prosta. Żartuję. Zasada jest prosta a sytuacja nieco bardziej skomplikowana.
KAŻDY RODZIC POWINIEN MÓWIĆ DO DZIECKA W SWOIM JĘZYKU OJCZYSTYM A MIĘDZY SOBĄ W JĘZYKU WYBRANYM, NIE KONIECZNIE JĘZYKU KRAJU ZAMIESZKANIA!

Dla dziecka to wspaniała ekspozycja na języki! Z czasem warto zdecydować jakiego języka dziecko będzie się uczyć czytać i pisać (oprócz języka kraju zamieszkania). Po co? Moje dziecko jest wzrokowcem, lepiej zapamiętuje to co widzi. Czytanie i pisanie utrwala język, pomaga go wzbogacić i pozwala w pełni się komunikować. Byliście kiedyś w Rosji lub Ukrainie i próbowaliście czytać cyrylicę?

W rodzinach polskich, mieszkających w kraju anglojęzycznym sprawa jest prosta. Serio. MÓWIMY DO DZIECKA ZAWSZE PO POLSKU.
Język można umiejscawiać ze względu na miejsce lub kontekst. Przykładowo: W domu mówimy po polsku i w towarzystwie, jeśli konwersacja jest tylko między mną a dzieckiem.
Po angielsku w domu, jeśli ćwiczymy, robimy zadanie domowe, czytamy angielską książkę. Po angielsku poza domem, w pozostałych sytuacjach. W mieszanym towarzystwie - zawsze angielski.

Konsekwencja w używaniu języka jest największym problemem rodziców. Polacy na emigracji mieszają słowa, "pongliszują", automatycznie podpowiadają po angielsku do mówiącego po angielsku dziecka (mam tak ze znajomymi Polakami, mają problem z mówieniem po polsku do moich dzieci, mimo, że ich własne też mówią po angielsku i uczą ich polskiego...).
Sytuacja taka jest większym obciążeniem dla naszego umysłu. Nie tylko staramy się korygować zachowania dziecka i uczyć je prawidłowych wzorców, dodatkowo musimy pilnować własnego języka (nie tylko na poziomie intencji, wyrażanych emocji i sposobu formułowania zdań) i odpowiednio odpowiadać po polsku na angielskie wyrażenia dziecka!
TO JEST CIĘŻKA PRACA!  A jeszcze do tego czytanie i pisanie?

Kiedy uczyć polskiego? Od początku, cały czas i kiedy się tylko da, ale PRZEZ ZABAWĘ! Nie trzeba dużo, aby język polski kojarzył się dziecku z nakazami i zakazami, bo czasem do tego sprowadza się komunikacja w domu. Jednak nauka czytania i pisania powinna mieć miejsce po tym, jak dziecko nauczy się tego w wiodącym języku, czyli w naszym przypadku angielskim.
Wiem, że są dzieci, które w mig łapią 4 języki i ich nie mieszają. Są też takie co mówiąc od 2rż jak katarynki.
Ja chcę pokazać sytuację, kiedy dziecko ma wolniejszy rozwój mowy, a nawet opóźniony i nie jest takie uzdolnione. Wtedy jest potrzebna PRACA.

Moje dzieci uczę języka non stop, bo do nich mówię. Jednak jak uzyskać efekty w postaci aktywnego używania języka polskiego przez dzieci?
To jest grubsza sprawa.
Nie wszystkie lubią śpiewać i powtarzają wszystko po mamie.
Niektóre mają problemy z wymawianiem twardych zgłosek i się zniechęcają.
Spora część dzieci oszczędza energię na zabawę i wybiera język łatwiejszy, bo mama i tak przecież rozumie.
W niektórych rodzinach jest więcej niż jedno dziecko i zgadnij w jakim języku rodzeństwo ze sobą będzie rozmawiać?

Stosuję wzmocnienia pozytywne i wygaszam niechciane zachowania...
A po polsku? Promuję używanie języka polskiego.

Jeśli dziecko poprosi o coś po polsku, to szybciej to dostaje.
Jeśli przeprosi po polsku, szybciej się godzimy.
Jeśli spontanicznie powie coś po polsku, to wszyscy to zauważamy i nagradzamy pochwałą, uśmiechem, zabawą.
Pozytywnie wzmacniamy wszelkie próby udane i nieudane mówienia po polsku.
Zabawy w samochodzie, mówienie różnych słów w trzech językach (syn ma japoński w szkole), liczenie po polsku podczas wycieczek ...co się da.

W momencie, gdy syn dotarł do 18 poziomu czytania po angielsku (dzieciaki dostają takie książeczki do czytania, które podzielone są na poziomy 1-40. Na poziomie 16-20 dziecko potrafi czytać proste teksty zawierające też nieznane mu słowa i jest mniej obrazków...), wprowadziłam naukę czytania po polsku.
Seria "Kocham czytać" Cieszyńskiej jest świetnym początkiem. Są obrazki, są proste ćwiczenia na wymowę specyficznie polskich zlepków dźwięków i od tych polskich dźwięków trzeba zacząć.
Na początku dziecko będzie czytać "c" jak "k", "j" jak "dż" albo "w" jak "ł", ale z czasem jest coraz łatwiej. Angielski jest na tyle ugruntowany, że polski nie będzie interferował.

Dlaczego proponuję taką kolejność? Bo język angielski jest specyficzny i wiele słów nie czyta się tak jak się pisze. Dzieci w szkole zaczynają naukę czytania nie od literowania, ale od tzw. "sight words", które uczą się na pamięć. Potem uczą się strategii czytania słów dłuższych i tych, których nie znają.
O wiele łatwiej nauczyć dziecko czytać po polsku, jeśli już umie po angielsku, niż odwrotnie. Mniej zmian do wyuczonej już strategii.
Przykładowo mój drugi syn chodzi do Montessori i tam podchodzą inaczej do nauki czytania. Dzieci uczą się dźwięków, potem literują trzy-dźwiękowe słowa (niby sight words, ale takie, które czyta się tak samo jak pisze). Czyli bardziej "po polsku".
Podobnie z pisaniem. Wystarczy nauczyć polskich dźwięków i ich zapisu. Ortografia i tak będzie kuleć, zwłaszcza, jeśli dziecko mało czyta po polsku i nie używa polskiego na co dzień. Chodzi o podstawy.

POLSKA SZKOŁA I POLSKA TV

Temat wysyłania dzieci do szkoły sobotniej i posiadanie polskiej TV w domu, to kwestia preferencji.
W Australii są dostępne polskie szkoły, są też takie "na dystans". Jeśli ktoś chce, może to robić.
Dlaczego ja się na to nie zdecydowałam? Szkoły są różne, nauczyciele polscy mają różne podejście i można trafić na wspaniałe miejsce, ale i na typowe polskie piekiełko. Skłóceni nauczyciele i rodzice, niejasne reguły, trudny i zniechęcający dzieci do polskiego program nauczania albo zwykła zabawa i pic na wodę.
Ja przedkładam wspólne spędzanie czasu jako rodzina w weekend i nasze zainteresowania sportowe ponad kolejne zajęcia edukacyjne. Nie planuję powrotu do Polski i wg mnie taka szkoła i tak dziecka nie przygotuje na szok edukacyjny w ojczyźnie. Podobnie jak z czytaniem, tak z edukacją: łatwiej dziecku dostosować się do anglojęzycznej szkoły nawet bez dobrej znajomości angielskiego niż wrócić do Polski i polskiej szkoły po latach pobytu za granicą. Poziom tolerancji jest nieporównywalny.

W Polskiej szkole w Australii dzieci, które są tam wysyłane, to często dzieci drugiego pokolenia. Ich rodzice nie używają na co dzień polskiego. Chcą, żeby to "szkoła" je tego nauczyła. W praktyce te dzieci mówią po angielsku między sobą i jeśli moim głównym motywem wysyłania na takie zajęcia miało by być pokazanie dziecku, że język polski jest PRAKTYCZNYM ŚRODKIEM KOMUNIKACJI, to niestety polska szkoła tego nie oferuje...
Wpływ rówieśników jest ogromny i to co mogę najlepszego zrobić, to pojechać kiedyś do Polski i wystawić dzieci na przymusową naukę języka. Pomyślcie jak Wy najszybciej uświadomiliście sobie praktyczność języka angielskiego i jak szybko MUSIELIŚCIE się go nauczyć podczas pobytu za granicą?

Z pomysłem, że polska TV jest najlepszym środkiem podtrzymywania języka w domu, nie będę dyskutować. Nie ma w ogóle TV i włączam online tylko na Australian Open. Jest Youtube, są polskie bajki jeśli ktoś chce...
Moje dzieci nie lubią bajek po polsku i czytania im książek po polsku. Możliwe, że nie trafiłam jeszcze na wystarczająco dobrą opowieść...Nie wolno się poddawać!

DZIECI TO NIEPRZEWIDYWALNE INDYWIDUA

Dobrze czytasz. Jednego dnia nie rozumieją co do nich mówisz i chcesz zakrzyknąć: "Czy ja mówię po chińsku?!" A jest gorzej, bo mówisz po polsku.
Kolejnego niespodziewanie przynoszą Ci książkę i zaczynają dukać po polsku. SAMI!!!
Prawda jest prosta: dzieci są nieprzewidywalne. Jeśli jednego dnia coś nie działa, nie znaczy, że drugiego będzie to samo. Jednak zaufaj swojej intuicji i nie przesadź z uporem...

Moje obserwacje:

1. Dzieci zapamiętuję te polskie słowa, które wypowiadasz najczęściej. To dobry test na ta, jak wygląda komunikacja w domu.
Przeważają słowa związane z jedzeniem, spaniem, myciem, brudem, sprzątaniem oraz nakazy i zakazy. Oczywiście proszę, przepraszam i kocham Cię. U nas na pierwszym miejscu stoi: "Mamo/tato proszę...(ryż, nutella, czakokiki, bakas/kiełbaska, pić, wodę, obiad itd.).
Pracuję nad pełnymi zdaniami i takie oto dziwadła wychodzą:
"Mamo proszę chleb with masło.
I want my talerzu.
Where is Uli (Ula - imię kota, pewno najczęściej mówię" daj Uli jeść...).
Na prośbę, wymień 5 słów po polsku: skały, samochód, samolot, plaża, pociągi, chleb. To coś mówi nie?

2. Wpływ pierwszego dziecka na drugie jest druzgocący. Starszy ma problemy z językiem w ogóle, a polskim zwłaszcza, więc nawet jak często gra rolę "profesora", to niestety podłapuje preferencje brata. Rozmawiają po angielsku...
Dwoje dzieci, to także wzięcie pod uwagę dwóch różnych preferencji uczenia się i jeszcze dynamika między rodzeństwem...

PRZEKAZYWANIE KULTURY POLSKIEJ

Hmmm...nie będę tu używać określeń typu patriotyzm. Większość z nas - emigrantów - odczuła pewną niechęć ze strony Polaków pozostałych w kraju. Każdy ma jakieś powody wyjazdu z Polski. Ja wybieram podejście, które uważam za najzdrowsze.
Szanuję Polskę, chwalę w niej to, co lubię i szczerze krytykuję to, co jest złe. Ponieważ nie mam dalszej rodziny obok siebie, odczuwam wolność i brak presji. Mogę moją własną rodzinę kształtować tak, aby wybrać to, co dobre i warte pielęgnowania z kraju pochodzenia i dodać to, co oferuje kraj pobytu i inne kultury mające na niego wpływ.

Wiele poradników do nauki polskiego dzieci emigrantów mówi tak: przekazuj dziecku kulturę polską i promuj ją jako coś wspaniałego, aby dziecko zachęcić do nauki języka...

Czy tak koniecznie trzeba? Nie wiem, ja staram się przekazywać pewne aspekty polskości, ale oprócz języka, mapy kraju, zwierząt, krajobrazów, jedzenia które gotuję, może trochę sztuki i nauki (jak prezentacja  syna w szkole o Koperniku), ale poza tym? Nie ma tyle czasu i chyba ochoty, żeby dzieci nakręcać na Polskę, bo żyjemy tutaj i Polska pozostanie krajem ich rodziców i celem wakacyjnym.
Chcę ich nauczyć ciekawości świata i dzięki temu będą szukać i dociekać.

Największy problem tkwi w tym, że ja nie tęsknię za Polską, nie wzdycham za polski krajobrazem i polską kiełbasą. Świetnie radzimy sobie bez rodziny i może nawet jest to zdrowszy układ...ale jest za to cena. Za ten komfort bycia szczęśliwym w obcym kraju, płacimy cenę nie wtłaczania podświadomie w głowy dzieci, że są Polakami na emigracji.
Ja to kupuję i biorę obiema rękami. Będą Aussie z rodzicami Polakami. Nawet nie urodzili się w Polsce, a w Irlandii...
Nie będę zmuszać moich dzieci do mówienia po polsku. Nie będę bić pasem i dręczyć zadaniami po szkole, ani dodatkową szkołą w sobotę. Powiesz, że to niepatriotyczne? Może. Ale ja nie chcę namieszać w tożsamości moich dzieci. Oni są Aussie z rodzicami Polakami...
Myślę, że państwo polskie tego nie kupuje i musimy zastanowić się jak w przypadku ewentualnych wakacji w Polsce wylecieć bez polskiego paszportu? Dla rodziny w kraju, nasze dzieci to przecież POLACY! O tak, są Polakami z urodzenia i nikt też nie będzie zaprzeczał. Ale tylko ten, kto wychowuje dzieci za granicą wie, co to faktycznie znaczy.

Znam kilka historii Polaków, którzy wyemigrowali bez znajomości języka i wychowali w takim klimacie swoje dzieci.  W klimacie niedopasowania, tęsknoty za mityczną ojczyzną, gdzie dzieci wstydziły się za rodziców, którzy nie mogli zaakceptować swojego nowego życia i otworzyć się na innych rodziców, zaangażować w lokalną społeczność, za to bardzo chcieli stworzyć swoją małą Polskę w Australii...

To, jak żyjemy, wpływa na życie naszych dzieci. Język to też świadomość i tożsamość. Moja tożsamość jest nierozerwalnie związana z Polską i jej językiem. To moje pisanie, to taka moja autoterapia. Mogę się swobodnie wyrazić.
Za to dla moich dzieci językiem naturalnym jest angielski. Zastanawiam się, jak fakt, że cały język miłości, bezpieczeństwa i przywiązania jest przekazywany przez nas, po polsku, wpłynie na nasze dzieci i ich formę wyrażania się w dorosłych związkach? Może to pozostanie w języku ciała? Może w reakcjach? A może prawdziwe przytulenie będzie tylko możliwe jak powiesz " I want cipi"?



Komentarze

Popularne posty